Baśnie japońskie oferują bogate źródło inspiracji dla lalek, które często przedstawiają postaci, a nawet całe sceny z bajek. Oto przykłady:
Momotarō – „Brzoskwiniowy chłopiec”
Pewno leciwe małżeństwo bardzo pragnęło mieć dzieci, lecz niestety – nie mieli ani jednego. Pewnego dnia, gdy staruszka poszła nad rzekę robić pranie, znalazła w wodzie brzoskwinię. Wyłowiła ją i zaniosła do domu, by ją razem z mężem mogli zjeść na kolację. Jednak gdy już mieli ją rozkroić, ze środka wyskoczył mały chłopiec. Para nazwała malucha Momotarō i wychowała go jak własne dziecko.
Kiedy chłopiec skończył 15 lat, oznajmił rodzicom, że zamierza wyruszyć w świat, by jakimś chwalebnym czynem przynieść im sławę i bogactwo. Wzruszeni rodzice dali chłopcu na drogę ryżowe ciasteczka. Momotarō postanowił wybrać się na Onigashimę, czyli Wyspę Demonów, której mieszkańcy dali się we znaki Japończykom. Po drodze zwerbował sobie trójkę towarzyszy: psa, małpę i bażanta, którym wypłacił „żołd” w postaci ryżowych ciasteczek. We czwórkę rozgromili demony, odebrali im skarby, zrabowane przez nie Japończykom, i wrócili do domu sławni i bogaci.
Momotarō jest jedną z ważniejszych postaci wykorzystywanych jako motyw dla gogatsu ningyō. Jest symbolem dowódcy idealnego, a jego towarzysze są alegorią cech dobrego wojownika: pies symbolizuje lojalność, małpa – roztropność, a bażant – odwagę. Jako lalka bywa przedstawiany zarówno samotnie, jak i w towarzystwie zwierząt, nierzadko antropomorfizowanych. Jego atrybuty to:
- sztandar z napisem 日本一 („Pierwszy w Japonii” / „Najlepszy w Japonii”)
- motywy brzoskwini na stroju
- fryzura z grzywką (Momotarō wyruszył na wyprawę bardzo młodo, przed przejściem ceremonii osiągnięcia dorosłości – gempuku – w czasie której golono chłopcom czoło), często przewiązana białą przepaską
Baśnie japońskie niekiedy były wykorzystywane przez propagandę wojenną; nie inaczej było w przypadku Momotarō. W latach 30. i 40. lalka przedstawiająca tę postać mogła symbolizować idee nacjonalistyczne. Onigashimą nazywano wówczas Stany Zjednoczone.
[zdjęcie: lalka z mojej kolekcji, z lat 30. XX wieku]
[źródło zdjęć: ningyoya.com]
Kintarō – zwany japońskim Herkulesem
Legenda związana z jego narodzinami ma dwie wersje – według jednej był synem yamauby, górskiego demona płci żeńskiej, czemu zawdzięcza swą nadludzką siłę. Druga wersja mówi, że jego matka była człowiekiem, żoną pewnego arystokraty, którego wrogowie doprowadzili do śmierci. Aby ocalić nienarodzone jeszcze dziecko przed zakusami nieprzyjaciół, kobieta zbiegła w góry i tam wiodła nadzwyczaj skromne życie, a okoliczni mieszkańcy jedynie porównywali ją do yamauby.
Tak czy inaczej, Kintarō (dosł. „Złoty chłopiec”) już od urodzenia wyróżniał się niepospolitą siłą. Już jako 10-latek miał z miejscowymi drwalami wycinać drzewa. Mieszkali z matką na odludziu, gdzie nie było dla niego rówieśników, więc przyjaźnił się ze zwierzętami – niedźwiedzicą, jeleniem, zającem i małpą – i często sędziował w ich zapasach. Pewnego razu niepospolitą siłę chłopca odkrył pewien samuraj, który na polecenie swego pana, Minamoto-no Yorimitsu (zwanego też Raikō), miał zwerbować na jego przybocznych najbardziej obiecujących młodzieńców. Kintarō został więc podwładnym tego arystokraty i wojownika, przyjmując nazwisko Sakata-no Kintoki, i wraz z trzema innymi nadzwyczajnymi wojownikami stanowił najbliższe otoczenie Raikō.
Postać Kintarō jest jednym z popularniejszych motywów wśród gogatsu ningyō – lalki te symbolizują życzenia zdrowia i siły dla dziecka. Przedstawiany jest jako krępy, półnagi chłopiec w czerwonym fartuszku z ideogramem 金 (kin – złoto), o ciemnej skórze (chociaż czasem też bywa przedstawiany w ubraniu). Jego atrybutami są:
- topór (nawiązanie do faktu, iż jako dziecko pracował jako drwal);
- wielki karp (z którym chłopiec miał się siłować);
- zwierzęta urządzające zapasy – Kintarō miewa wówczas w ręce żelazny wachlarz sędziowski (gunbai).
[zdjęcie: lalka z mojej kolekcji, lata 20. XX wieku]
Ōta Dōkan
Tytułowy bohater opowieści, autentyczna postać żyjąca w XV wieku, był zarozumiałym i popędliwym samurajem, w dodatku oddającym się rozrywkom, a zaniedbującym edukację. Pewnego razu, gdy był na polowaniu, zaskoczyła go burza i ulewny deszcz. Skierował się do najbliższej, ubogiej chatki, gdzie zastukał gwałtownie, żądając od jej mieszkańców peleryny przeciwdeszczowej (mino). Ku jego zaskoczeniu, z chatki wyłoniła się dziewczyna, która skłoniwszy się pokornie, podała mu gałąź złotlinu. Wściekły Dōkan wrócił do domu przemoczony.
Kiedy opowiedział swoją przygodę swojemu kompanowi, ten wyjaśnił mu znaczenie tego incydentu. Dziewczyna, która podała mu gałąź, nawiązywała do wiersza księcia Kaneakiry z XI wieku, w którym wykorzystywał on grę słów – „mino” oznacza nie tylko pelerynę, ale i „brak owoców” -a złotlin jest znany z tego, że nie daje owoców. W ten sposób miała samurajowi do przekazania dwie rzeczy: że nie posiada peleryny, ale i że on sam bez wykształcenia i ogłady jest niczym złotlin – nie pozostawi po sobie żadnych owoców. Dōkan tak się zawstydził swoją ignorancją i tą elegancką naganą ze strony dziewczyny, że od tej pory wziął się do nauki, zaczął studiować, a z czasem i pisać wiersze, natomiast w historii Japonii zasłynął jako architekt zamku w Edo (aktualnie stanowiącego część pałacu cesarskiego).
[Na zdjęciu lalki z mojej kolekcji, lata 30.-40. ubiegłego wieku.]
Issun bōshi (japońska wersja Tomcia Palucha)
Issun bōshi urodził się bardzo malutki – miał wysokość zaledwie jednego sun (ok. 3 cm). Jego rodzice wstydzili się tak ułomnego w ich mniemaniu dziecka i wypędzili go z domu. Chłopiec zabrał ze sobą tylko igłę, która miała mu służyć za miecz, miseczkę, która miała mu służyć jako łódka, oraz pałeczkę – by miał czym wiosłować. Tak wyposażony popłynął z prądem rzeki do Kioto, gdzie najął się jako osobisty paź i ochroniarz pewnej wysoko urodzonej damy. Pewnego razu zostali napadnięci przez demony i Issun bōshi, mimo swego nikczemnego wzrostu, dzięki swej odwadze i sprytowi pokonał je i przegonił. Demony uciekając zgubiły magiczny tłuczek, dzięki któremu chłopiec wyczarował sobie normalny wzrost i odtąd żył długo, szczęśliwie i dostatnio (bo ojciec uratowanej dziewczyny hojnie go wynagrodził). Lalki przedstawiające tę postać są stosunkowo rzadkie, ale nie można powiedzieć, by były niespotykane.
[zdjęcie: lalka z mojej kolekcji, lata 40. XX wieku]
Biały zając z Inaby
Chociaż w tytule baśni jest zając i to jego perypetie są główną tematyką baśni, bardziej niż ów protagonista popularny jest jej drugi bohater, pojawiający się dopiero pod koniec baśni – książę Ōkuninushi-no mikoto. Baśń zaczyna się od tego, że pewien biały zając z prowincji Inaba chciał przedostać się ze swojej rodzimej wysepki na główną wyspę Japonii. Aby tego dokonać, postanowił posłużyć się podstępem – zawołał do przepływającego obok wani (morskiego potwora, skrzyżowanie rekina z krokodylem) z pytaniem o to, kogo jest więcej na świecie: zajęcy czy wani. Dumny potwór odpowiedział, że tych ostatnich, co sprytny zając zakwestionował i kazał na dowód ustawić się wszystkim wani z okolicy tak, by ich grzbiety utworzyły most pomiędzy jego wysepką a stałym lądem. Następnie, udając, że liczy potwory, przeskakując po nich, dotarł prawie na drugą stronę.
Niestety, w tym momencie poniosła go pycha i kilka kroków od brzegu począł naśmiewać się z wani, że się dały nabrać. Potwory rzecz jasna zdenerwowały się, capnęły zajączka i obdarły żywcem ze skóry, po czym zostawiły konającego na brzegu – i tu dochodzimy do naszego drugiego bohatera, Ōkuninushiego. Był on najmłodszym z 80 lokalnych książąt i przez starszych braci traktowany jak popychadło. Tak się złożyło, że akurat poszukiwano męża dla pewnej pięknej księżniczki mieszkającej w Inabie, w związku z czym wszyscy bracia wyruszyli zaprezentować się jej i zdobyć jej rękę. Zabrali ze sobą Ōkuninushiego, każąc mu nosić za sobą wielki, ciężki wór z ich bagażem, przez co wlókł się za nimi na końcu. Po drodze bracia spotkali nieszczęsnego zajączka i postanowili z niego zakpić. Doradzili zwierzątku, by wykąpał się w morskiej wodzie – co rzecz jasna tylko zwiększyło jego cierpienia.
Dopiero kiedy na miejsce dotarł Ōkuninushi, doradził zajączkowi, by obmył rany wodą słodką, a nie słoną, i wskazał rośliny, które pomogły mu odzyskać sierść i zdrowie. Wdzięczny zając przepowiedział księciu, że to właśnie on zostanie mężem księżniczki – i tak się stało, bowiem dziewczyna była nie tylko piękna, ale i roztropna i chciała za męża tylko tego, w którego oczach dostrzeże dobroć.
[zdjęcie: kokeshi oraz lalka kostiumowa, obie z mojej kolekcji]
Urashima Tarō
To jedna z najbardziej znanych japońskich baśni, ale o dziwo – rzadko przedstawiana w postaci lalek. Tym niemniej i takie się zdarzają. Baśń ta opowiada o pewnym młodzieńcze – imieniem Urashima Tarō właśnie, który jednego razu uratował z opresji żółwia. Wdzięczne zwierzę zaprosiło go do podmorskiego królestwa, gdzie podjął go sam król mórz, Ryūjin (zależnie od wersji żółw okazał się albo jego córką, albo jej ulubioną poddaną). Tak przypadli sobie do gustu, że król wkrótce oddał mu swoją córkę za żonę. Spędzili razem szczęśliwie 3 lata, ale potem Urashima zatęsknił za rodziną i zapragnął ją odwiedzić. Księżniczka posmutniała, ale pozwoliła mu odejść, dając mu na pożegnanie szkatułkę – z przykazaniem jednak, by przenigdy jej nie otworzył.
Urashima wrócił na grzbiecie żółwia na ląd, ale tak odkrył, że wszystko wkoło się zmieniło – okazało się bowiem, że czas płynął inaczej w podmorskim królestwie i na lądzie w rzeczywistości minęły nie 3 lata, a 300. Zrozpaczony Urashima, zrozumiawszy, że jego bliscy nie żyją, złamał zakaz księżniczki i otworzył szkatułkę. W środku, zdawałoby się, nie było nic prócz szarego kurzu czy dymu, który uleciał w chwili uchylenia wieka – w tej samej chwili jednak Urashima postarzał się i umarł. W szkatułce bowiem znajdowały się jego rzeczywiste lata.
Lalki przedstawiające tę postać mają różną formę: może to być młodzieniec na żółwiu, młodzieniec ze szkatułką lub para: Urashima i księżniczka, ubrana jak boginka (w szatę nawiązujący do strojów z okresu Nara, często z unoszącymi się w górze szarfami – rzecz jasna z usztywnionego materiału).
[zdjęcie: lalki z mojej kolekcji, przełom XIX i XX wieku]
Hanasaka Jiji – O staruszku, który ożywiał uschnięte drzewa
Pewien ubogi staruszek miał psa, którego bardzo kochał. Pewnego dnia pies zaczął głośno ujadać pod pewnym drzewem. Staruszek zauważył, że zwierzę wskazuje na ziemię, więc zaczął w tym miejscu kopać – i wkrótce natrafił na skarb. Wieść o tym dotarła do jego zawistnego i chciwego sąsiada, który postanowił pożyczyć psa, aby i u niego na polu znalazł skarb. Niestety, pies nie chciał mu wskazać miejsc ukrycia skarbów, więc mężczyzna zabił go w złości i zakopał pod drzewem.
Kiedy dowiedział się o tym staruszek, zapłakał gorzko i poprosił o pozwolenie na ścięcie drzewa i zabranie do domu, by przypominało mu o zmarłym przyjacielu. Chciwiec zgodził się, a staruszek z drewna z owego drzewa zrobił moździerz. Ten okazał się mieć magiczne właściwości – sam produkował jedzenie bez ograniczeń. I o tym usłyszał sąsiad staruszka, więc postanowił pożyczyć przedmiot. Ten jednak w jego rękach zamiast produkować jedzenie, wydzielał jedynie paskudny smród. Mężczyzna zdenerwował się i cisnął moździerz do pieca. Kiedy staruszek przyszedł odebrać swoją własność i odkrył, co się stało, poprosił o garść popiołu pozostałego po spaleniu przedmiotu.
Kiedy wracał do domu, przypadkowo rozsypał go nieco w ogrodzie – i okazało się, iż popiół ma moc ożywiania uschniętych drzew, które natychmiast zakwitały, bez względu na porę roku. Odtąd ku uciesze różnych ludzi ożywiał drzewa – a wówczas usłyszał o nim pewien daimyō (pan feudalny), którego ukochana wiśnia właśnie obumarła. Reszty się można domyślić – poprosił staruszka o pomoc, a gdy ten spełnił jego życzenie, sowicie go wynagrodził. Sąsiad zaś, który chciał wykorzystać sławę staruszka i podawać się za niego, używając popiołu ze swojego paleniska, został oskarżony o oszustwo i wtrącony na resztę życia do więzienia.
Lalki przedstawiające tę baśń skupiają się na jej szczęśliwym finale – ukazują staruszka siedzącego na kwitnącym drzewie, pod nim zaś zasiada daimyō.
[źródło zdjęcia: Yahoo Japan]
Wróbelek z odciętym języczkiem
Pewien staruszek hodował wróbelka. Bardzo kochał małego ptaszka i dbał o niego jak o własne dziecko, którego los mu poskąpił. Niestety, jego żona była okrutną kobietą i nie znosiła zwierząt. Pewnego razu, kiedy pod nieobecność męża przygotowała sobie mączkę ryżową na krochmal, wróbelek przyleciał i sądząc, że to karma dla niego, wydziobał ją. Kiedy kobieta to zobaczyła, wpadła we wściekłość i chwyciwszy nożyce, odcięła wróbelkowi język i przegoniła go. Gdy staruszek wrócił do domu, zauważył brak ulubieńca, więc począł wypytywać żonę o to, co się z nim stało. Kobieta początkowo nie chciała powiedzieć, ale wreszcie przyznała się do swojego czynu, bynajmniej go nie żałując. Słysząc to, staruszek załamał ręce. Bardzo się martwił o wróbelka i postanowił natychmiast wyruszyć na poszukiwania rannego pupila.
Szedł długo bambusowym gajem, aż wreszcie odnalazł wróbelka, który zdawał się na niego czekać – i o dziwo, był cały i zdrowy. Wdzięczny za troskę ptaszek zaprosił staruszka do swojego domu i ugościł. Upewniwszy się, że jego ulubieńcowi nic nie dolega i że nie żywi urazy do staruszka za to, co się stało, mężczyzna postanowił wrócić do domu. Wtedy wróbelek i jego rodzina oznajmili, że chcą się mu odwdzięczyć za lata opieki i troskę. Dali staruszkowi do wyboru dwie bambusowe skrzynie – większą i mniejszą. Skromny mężczyzna wybrał mniejszą i podziękował wylewnie. Gdy wrócił do domu i otworzył prezent, okazało się, że pojemnik pełen jest złota i innych drogocenności.
Żona staruszka wielce się na ten widok rozzłościła – oczywiście o to, że gdyby staruszek wybrał większy pakunek, z pewnością i skarbów byłoby w nim więcej. Postanowiła naprawić jego błąd i czym prędzej udać się do wróbelka. Jak postanowiła, tak zrobiła, z tym że na miejscu zamiast choćby zapytać o zdrowie ptaszka, od progu zażądała nagrody. Tak jak poprzednio, dano jej do wyboru dwie skrzynie – i rzecz jasna capnęła większą.
W drodze powrotnej staruszkę tak bardzo korciło, żeby zajrzeć do środka, iż nie wytrzymała i uchyliła wieko. W tej samej chwili ze środka rzuciły się na nią najobrzydliwsze potwory i demony. Kobieta ledwo uszła z życiem, a gdy szczęśliwie udało jej się dotrzeć do domu, od następnego dnia jej charakter zmienił się nie do poznania.
Lalki przedstawiające ten temat ukazują staruszka, najczęściej już z pudłem na plecach, oraz wróbelka (lub całą ich gromadkę). Co ciekawe, ptaszki mają formę antropomorficzną – wyglądają jak ubrani w kimona ludzie z ptasimi dziobami.
[źródło zdjęć: Yahoo Japan]
Taketori monogatari – „Opowieść o zbieraczu bambusa”
To jedna z najbardziej znanych japońskich baśni, choć rzadko przedstawiana w postaci lalek. Opowiada o starym, bezdzietnym małżeństwie, w którym mąż był zbieraczem bambusa, a kobieta prowadziła dom i uprawiała niewielki ogródek. Pewnego razu mężczyzna zobaczył, że z jednej łodygi bambusa wydobywa się światło. Przeciął go i okazało się, że w środku była maciupeńka, śliczna dziewczynka – wielkości ludzkiej dłoni. Staruszek wziął ją do domu i wraz z żoną otoczyli ją troską i miłością. Wkrótce dziewczynka urosła i stała się najpiękniejszą panną, jaką widział świat. Starali się o jej rękę liczni młodzieńcy, nawet cesarz – ale wszystkich odrzuciła. Była bowiem w rzeczywistości mieszkanką księżyca, za karę za jakieś przewinienie zesłaną na ziemię. Kiedy czas jej kary dobiegł końca, spłynął po nią niebiański orszak, który zabrał ją do nieba. W tym temacie znalazłam taką lalkę:
[źródło zdjęcia: win21.co.jp. ]
Susanoo i Yamata-no Orochi
Baśń ta oparta jest na kronikach z VIII wieku, Kojiki i Nihongi, które opowiadają o stworzeniu świata, bogach i pierwszych cesarzach Japonii.
Bohaterem tejże baśni jest Susanoo – syn japońskich demiurgów, Izanami i Izanagiego, brat bogini słońca Amaterasu. Za swe przewinienia został zesłany z niebios na ziemię, gdzie spotkał parę płaczących staruszków. Zapytał ich o powód ich rozpaczy, a ci odpowiedzieli, że okolicę terroryzuje straszliwy smok / wąż o ośmiu głowach, Yamata-no Orochi. Gadzina regularnie pożera staruszkom córki, tak że aktualnie została im już tylko jedna.
Susanoo polecił małżeństwu, by postawiło osiem zagród, a w każdej umieściło beczkę z alkoholem. Gdy Yamata-no Orochi pojawił się, by pożreć ostatnią córkę staruszków, zwęszył trunek i wetknął każdy z łbów do jednej zagrody i zaczął chłeptać. Na to Susanoo pozamykał zapory, tak że głowy znalazły się w potrzasku, a następnie jedną po drugiej podrąbywał, a ocaloną dziewczynę ostatecznie poślubił.
Motyw jest rzadki; na lalkę ilustrującą tę baśń trafiłam tylko raz.
[zdjęcie: lalka z mojej kolekcji]
Benkei i dzwon
Benkei jest uznawany za postać albo autentyczną, albo opartą na rzeczywistym pierwowzorze. To najwierniejszy towarzysz Minamoto-no Yoshitsune (więcej na jego temat w zakładce Tematyka -> Postaci historyczne), który z dużą dozą prawdopodobieństwa istniał. Okoliczności życia jednego i drugiego obrosły jednak wieloma mitami i legendami. Oto jedna z nich.
Zanim Benkei poznał Yoshitsune, był buddyjskim mnichem-wojownikiem (tzw. sōhei) w klasztorze Enryakuji na górze Hiei. Słynął przy tym z gwałtownego charakteru i niepospolitej siły. Mnisi z Enryakuji bardzo nie lubili się z mnichami z położonej u podnóża góry świątyni Miidera, która słynęła z wielkiego dzwonu o wspaniałym brzmieniu. Pewnego razu Benkei postanowił zrobić na złość mnichom z Miidery i pod osłoną nocy ukraść dzwon. Teoretycznie było to niemożliwe, ponieważ był on niesamowicie ciężki – ale i Benkei był niesamowicie silny. Jak postanowił, tak zrobił. Kiedy jednak dotaszczył swoją zdobycz do Enryakuji, a jego towarzysze zawiesili ją w dzwonnicy, okazało się, że zamiast wydawać piękny dźwięk, jak dotychczas, dzwon dobywa z siebie tylko jęk: „Chcę do Miideeeryyyy”. Mnisi chwytali się wszelkich sposobów, ale efekt pozostawał ten sam. W końcu sytuacja Benkei rozzłościł się i kopniakiem spuścił dzwon z góry z powrotem do Miidery, gdzie znajduje się do dziś. Rysy i zadrapania na nim są ponoć pamiątką po tej „przygodzie”, po której zresztą brzmienie dzwonu zmieniło się ponownie – na najzwyklejsze w świecie dzwonienie.
Lalki ilustrujące tę baśń przedstawiają Benkeia w mnisim stroju, z dzwonem na plecach (lub np. opierającego się o niego w czasie odpoczynku). Czasem mnich trzyma dzwon bezpośrednio, a czasem – na długim pałąku, na którego drugim końcu zawieszona jest latarnia. Bierze się to stąd, że według baśni nie miał czym zrównoważyć balastu, więc użył latarni – co oczywiście dało mizerny skutek. Stąd ma się brać japońskie powiedzenie „równoważyć brązowy dzwon za pomocą papierowej latarni”, co jest odpowiednikiem naszego „zawracać kijem Wisłę”.
[zdjęcie: lalka z mojej kolekcji]